W wyobraźni społecznej dość mocno ugruntowane jest przekonanie, że edukacja musi opierać się na przymusie - rozumianym jako zewnętrzna presja wynikająca ze stosunku władzy. Przedstawiany jest jako efektywne (wręcz najskuteczniejsze) narzędzie kształcenia, nieodzowny stymulator, skłaniający dzieci do uczenia się.
Można rzeczywiście założyć, że bez przymuszania uczniowie zlekceważyliby znaczną część przekazywanych w niej treści. Zrezygnowaliby z uczestniczenia w wielu lekcjach, czytania lektur, wykonywania prac domowych. O czym to jednak tak naprawdę świadczy? O tym, że dzieci nie mają wrodzonej gotowości do uczenia się? Czy może o tym, że szkoła skutecznie ją tłumi?
Można rzeczywiście założyć, że bez przymuszania uczniowie zlekceważyliby znaczną część przekazywanych w niej treści. Zrezygnowaliby z uczestniczenia w wielu lekcjach, czytania lektur, wykonywania prac domowych. O czym to jednak tak naprawdę świadczy? O tym, że dzieci nie mają wrodzonej gotowości do uczenia się? Czy może o tym, że szkoła skutecznie ją tłumi?
W rzeczywistości rzuca się w oczy charakterystyczny paradoks: najpierw zmuszamy dzieci do uczenia się rzeczy, których same nie uznają za istotne, które nie odpowiadają na ich potrzeby a następnie wyciągamy z tego wniosek, że jedynie za pomocą przymusu można je skłonić do ich przyswojenia.
Tak rzeczywiście jest – uczniowie wykazują naturalny (i właściwie zrozumiały) opór wobec dokonującej się w ten sposób transmisji. Aby skłonić ich do opanowania narzuconych odgórnie treści nauczyciele zmuszeni są często do stosowania różnorodnych form nacisku, autorytarnej i uprzedmiotawiającej manipulacji.
Problem w tym, że efekty takich działań są pozorne: krótkotrwałe, ulotne, efemeryczne. Uczeń po mniejszych czy większych trudach wchłania w końcu określoną partię materiału po to tylko, by sprostać zewnętrznym oczekiwaniom, wypełnić dyrektywy płynące z ośrodka władzy (ministerstwa, dyrekcji, nauczyciela). Zalicza sprawdzian, rozwiązuje test, zdaje egzamin. Jednak następnie, w krótkim zazwyczaj czasie, skutecznie wyrzuca z głowy nabyte w ten sposób treści.
Tak rzeczywiście jest – uczniowie wykazują naturalny (i właściwie zrozumiały) opór wobec dokonującej się w ten sposób transmisji. Aby skłonić ich do opanowania narzuconych odgórnie treści nauczyciele zmuszeni są często do stosowania różnorodnych form nacisku, autorytarnej i uprzedmiotawiającej manipulacji.
Problem w tym, że efekty takich działań są pozorne: krótkotrwałe, ulotne, efemeryczne. Uczeń po mniejszych czy większych trudach wchłania w końcu określoną partię materiału po to tylko, by sprostać zewnętrznym oczekiwaniom, wypełnić dyrektywy płynące z ośrodka władzy (ministerstwa, dyrekcji, nauczyciela). Zalicza sprawdzian, rozwiązuje test, zdaje egzamin. Jednak następnie, w krótkim zazwyczaj czasie, skutecznie wyrzuca z głowy nabyte w ten sposób treści.
Pojawia się tutaj zasadnicze pytanie: jaki właściwie sens ma aktywność edukacyjna realizowana pod presją? Jak długotrwałe są jej efekty? Każdy z nas może to łatwo sprawdzić na własnym przykładzie, próbując odtworzyć, co pamięta ze szkoły. Biorąc pod uwagę gigantyczną liczbę godzin spędzonych w jej murach zakres posiadanych informacji czy katalog wykorzystywanych umiejętności jest zaskakująco mały.
Najlepiej pamiętamy treści z przedmiotów, które traktowaliśmy jako potrzebne i ciekawe, prowadzonych przez osoby z pasją a nie z tych, którym poświęciliśmy mnóstwo czasu, wbrew sobie, tylko dlatego, że byliśmy do tego zmuszani (zasypiając nad książkami albo odpływając w myślach w czasie lekcji).
Najlepiej pamiętamy treści z przedmiotów, które traktowaliśmy jako potrzebne i ciekawe, prowadzonych przez osoby z pasją a nie z tych, którym poświęciliśmy mnóstwo czasu, wbrew sobie, tylko dlatego, że byliśmy do tego zmuszani (zasypiając nad książkami albo odpływając w myślach w czasie lekcji).
Wbrew potocznym wyobrażeniom przymus w edukacji jest przeciwskuteczny - o ile oczywiście myślimy o uczeniu się jako działalności racjonalnej, służącej rozwojowi, odkrywaniu nowych obszarów wiedzy, kształtującej trwałe kompetencje a nie sprowadzającej się do procesu: "zakuj, zdaj, zapomnij".
Najnowsze badania z zakresu neuropedagogiki (zob. Marzena Żylińska, Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie przyjazne mózgowi) wyraźnie pokazują, że ucznia nie da się przymusić do nauczenia czegokolwiek. Aby treści zostały w pełni przyswojone i utrwalone, aby stanowiły ugruntowane zasoby, z których można korzystać, aby rzeczywiście stały się częścią naszego "ja", muszą być odbierane przez uczącego się jako atrakcyjne: ważne, interesujące i przydatne.
Mózg nie został stworzony do pasywnej reprodukcji danych - jego przeznaczeniem jest twórcze ich przetwarzanie i rozwiązywanie problemów. Sam proces uczenia się powinien odbywać się w przyjaznej atmosferze, pozbawionej presji, negatywnych emocji, lęku przed karą.
Dopiero w takich okolicznościach następuje uwolnienie dopaminy, nazywanej hormonem ciekawości, pobudzającej do działań eksploracyjnych, badania rzeczywistości, poszukiwania odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Tylko wtedy dochodzi do pobudzenia neuronów, wzmocnienia synaps, tworzenia nowych połączeń neuronalnych. Człowiek tak naprawdę uczy się (we właściwym tego słowa znaczeniu) jedynie dobrowolnie, z wewnętrznej motywacji, poprzez własne doświadczenie.
Najnowsze badania z zakresu neuropedagogiki (zob. Marzena Żylińska, Neurodydaktyka. Nauczanie i uczenie przyjazne mózgowi) wyraźnie pokazują, że ucznia nie da się przymusić do nauczenia czegokolwiek. Aby treści zostały w pełni przyswojone i utrwalone, aby stanowiły ugruntowane zasoby, z których można korzystać, aby rzeczywiście stały się częścią naszego "ja", muszą być odbierane przez uczącego się jako atrakcyjne: ważne, interesujące i przydatne.
Mózg nie został stworzony do pasywnej reprodukcji danych - jego przeznaczeniem jest twórcze ich przetwarzanie i rozwiązywanie problemów. Sam proces uczenia się powinien odbywać się w przyjaznej atmosferze, pozbawionej presji, negatywnych emocji, lęku przed karą.
Dopiero w takich okolicznościach następuje uwolnienie dopaminy, nazywanej hormonem ciekawości, pobudzającej do działań eksploracyjnych, badania rzeczywistości, poszukiwania odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Tylko wtedy dochodzi do pobudzenia neuronów, wzmocnienia synaps, tworzenia nowych połączeń neuronalnych. Człowiek tak naprawdę uczy się (we właściwym tego słowa znaczeniu) jedynie dobrowolnie, z wewnętrznej motywacji, poprzez własne doświadczenie.
Uczenie pod presją pozbawiona jest zatem większej wartości. Przymus nie służy rozwojowi, daje jedynie jego złudzenie, za wyznacznik którego uznawane są zaliczane testy, umożliwiające przechodzenie przez kolejne szczeble edukacji formalnej. Szkoła staje się w takim ujęciu kombinatem, w którym przez kilkanaście lat obrabia się masy uczniów wedle jednolitej matrycy. Nakład energii przeznaczony na tę pracę jest uderzająco niewspółmierny do rzeczywistych jej efektów.
Aby uniknąć fikcji i nadać kształceniu sens zasadne jest zatem ograniczenie przymusu – nie w imię romantycznych utopii permisywizmu – ale najnowszych osiągnięć nauki, opartych na twardych danych empirycznych, potwierdzających skuteczność wolnej edukacji, w której uczeń jest niezależnym i twórczym podmiotem, biorącym odpowiedzialność za własny rozwój.
Tomasz Tokarz
Aby uniknąć fikcji i nadać kształceniu sens zasadne jest zatem ograniczenie przymusu – nie w imię romantycznych utopii permisywizmu – ale najnowszych osiągnięć nauki, opartych na twardych danych empirycznych, potwierdzających skuteczność wolnej edukacji, w której uczeń jest niezależnym i twórczym podmiotem, biorącym odpowiedzialność za własny rozwój.
Tomasz Tokarz
za dużo w tym artykule "przymusu", "presji" i w ogóle zmuszania do nauki. Rozumiem z tego, że sam autor artykułu miał z tym problem w swojej edukacji. A co z całym systemem? Co z ludźmi, którzy naprawdę lubią uczyć, mają pasję? A co z dziećmi, które wybrały szkołę, bo chciały? A co z takimi, co potrzebują "kopniaka", bo inaczej nie uczyliby się wcale? Mamy całą masę po prostu leniwców!!!
OdpowiedzUsuńPoza mózgiem i badaniami pani Żylińskiej są jeszcze emocje i chęć do bycia wśród
masy rówieśników!!! Jest jeszcze duchowość i wiara! Nie wszyscy chcą iść w edukację domową, bo ma swoje minusy! Łatwo jest krytykować i mówić, co się nie podoba. Proszę to odebrać jako feedback. Co Pan proponuje zatem? Co konkretnie?
Sam lubię uczyć i to jest dla mnie bardzo niekomfortowa sytuacja, w której uczę tych, którzy tej nauki nie chcą i sensu której nie dostrzegają. Myślę, że nie ma dzieci leniwych - są tylko takie, które nie odnalazły swojej ścieżki (m.in. dlatego, że muszą robić mnóstwo rzeczy, które na pewno nie są dla nich). Co do kopniaka - artykuł był właśnie o tym, że kopniak nie ma sensu, bo niczemu nie służy - uczenie pod presją jest całkowicie nieefektywne, jest stratą czasu (niewiele z tego zostaje w głowie). Nie jestem entuzjastą typowej edukacji domowej - natomiast zdecydowanie opowiadam się za indywidualizacją systemu kształcenia i odrzuceniem jednolitych standardów, matryc, do których przykrawa się, na wzór Prokrustesa, wszystkich uczniów. Chciałbym wielu autonomicznych, różnorodnych szkół. Jeśli chodzi o alternatywy - to jedną z nich są np. szkoły demokratyczne (http://wolna-szkola.blogspot.com/2013/12/szkoy-demokratyczne-ostatnie-wydarzenia.html). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMyślę że nauka pod presją już od najmłodszych lat sprawia że dziecko podświadomie kojarzy przyswajanie wiedzy jako przykry obowiązek co w przyszłości może zaowocować właśnie uciekaniem od tego co nieprzyjemne. Może nauczyciele i rodzice powinni odnaleźć inne efektywniejsze formy przekazywania wiedzy która sprawi ,że same będą chciały się uczyć bo będzie to czymś naturalnie ciekawym.
OdpowiedzUsuń35 yrs old Project Manager Arri Matessian, hailing from Sheet Harbour enjoys watching movies like Private Parts and Sculling. Took a trip to Kasbah of Algiers and drives a A3. jej wyjasnienie
OdpowiedzUsuńkancelarie frankowe rzeszow
OdpowiedzUsuń