wtorek, 31 grudnia 2013

Tocqueville

Alexis de Tocqueville
Jaki rodzaj despotyzmu zagraża demokratycznym narodom? (1840)
"Rodzaj ucisku, który zagraża demokratycznym społeczeństwom w niczym nie przypomina jego dotychczas spotykanych w świecie form i że nie zdołamy znaleźć dla niego odpowiednika w historii. (...)
Kiedy próbuję sobie wyobrazić ten nowy rodzaj despotyzmu zagrażający światu, widzę nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi, nieustannie kręcących się w kółko w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń, którymi zaspokajają potrzeby swego ducha.
Każdy z nich żyje w izolacji i jest obojętny wobec cudzego losu; ludzkość sprowadza się dla niego do rodziny i najbliższych przyjaciół; innych współobywateli, którzy żyją tuż obok, w ogóle nie dostrzega; ociera się o nich, ale tego nie czuje. Człowiek istnieje tylko w sobie i dla siebie i jeżeli nawet ma jeszcze rodzinę, to na pewno nie ma już ojczyzny.
Ponad wszystkim panuje na wyżynach potężna i opiekuńcza władza, która chce sama zaspokoić ludzkie potrzeby i czuwać nad losem obywateli. Ta władza jest absolutna, drobiazgowa, pedantyczna, przewidująca i łagodna. Można by ją porównać z władzą ojcowską, gdyby celem jej było przygotowanie ludzi do dojrzałego życia. Ona jednak stara się nieodwołalnie uwięzić ludzi w stanie dzieciństwa.
Lubi, gdy obywatelom żyje się dobrze, pod warunkiem wszakże, by myśleli wyłącznie o własnym dobrobycie. Chętnie przyczynia się do ich szczęścia, lecz chce dostarczać je i oceniać samodzielnie. Otacza ludzi opieką, uprzedza i zaspokaja ich potrzeby, ułatwia im rozrywki, prowadzi ważniejsze interesy, kieruje przemysłem, zarządza spadkami, rozdziela dziedzictwo. Że też nie może oszczędzić im całkowitego trudu myślenia i wszelkich trosk ich życia!
W ten sposób wolę ludzką czyni z każdym dniem bardziej nieużyteczną i sprawia, że przestaje się ona objawiać. Ogranicza jej teren działania, stopniowo pozbawiając człowieka nawet samego siebie. Równość przygotowała już ludzi: nauczyła ich znosić to, a nawet uważać to za dobrodziejstwo. Wziąwszy w ten sposób w swoje potężne dłonie każdego człowieka po kolei i ulepiwszy go wedle własnego upodobania, władca pochyla się z kolei nad całym społeczeństwem.
Oplątuje je siecią małych, zawiłych, drobiazgowych i jednolitych reguł, której zerwać nie potrafią nawet najoryginalniejsze umysły i najżywotniejsze duchy, chcąc wznieść się ponad tłum. Nie łamie woli, lecz ją osłabia, nagina i opanowuje.
Rzadko zmusza do działania, lecz zawsze stoi na przeszkodzie wszelkiemu działaniu. Nie niszczy, lecz dba, by nic się nie rodziło. Nie tyranizuje- krępuje, ogranicza, osłabia, gasi, ogłupia i zamienia w końcu cały naród w stado onieśmielonych i pracowitych zwierząt, których pasterzem jest rząd.
Zawsze przypuszczałem, że ta uporządkowana, łagodna i spokojna niewola, którą opisuję, może łatwiej, niż sądzimy, łączyć się z pewnymi powierzchownymi formami wolności oraz że nie jest rzeczą niemożliwą, by wyrosła w cieniu suwerenności ludu.
Naszych współczesnych ustawicznie zżerają dwie sprzeczne namiętności: potrzeba, by ktoś prowadził ich za rękę, i pragnienie zachowania wolności. Nie mogąc się pozbyć żadnego z tych przeciwnych instynktów, starają się zaspokoić oba naraz.
Marzą więc o jednej, opiekuńczej i wszechobecnej władzy, którą wybieraliby jednak wszyscy obywatele. Kojarzą centralizację z wolnością ludu. To im przynosi pewną ulgę. Żyją pod ciągłą kuratelą, ale pociesza ich myśl, że sami wybrali swoich opiekunów.
Każdy pozwala się krępować, ponieważ widzi, że to nie jakiś człowiek czy klasa, lecz samo społeczeństwo trzyma w ręku drugi koniec łańcucha. W systemie tymobywatele zrzucają zależność tylko na chwilę, w której wybierają swego pana, po czym znowu popadają w niewolę.
W naszych czasach bardzo wielu ludzi bez trudu dostosowuje się do tego kompromisu miedzy administracyjnym despotyzmem a suwerennością ludu. Sądzą oni, że stworzyli dostateczne gwarancje indywidualnej wolności, oddając ją w ręce narodowej władzy. Mnie to jednak nie wystarcza. To, dla jakiego pana ludzie poświęcają swoją wolność, ma dla mnie mniejsze znaczenie niż fakt uzależnienia.
(...) Stworzenie w scentralizowanym kraju przedstawicielstwa zmniejsza zło spowodowane przez krańcową centralizację, ale go nie likwiduje. Dzięki niemu ludzie mogą zachować wpływ na najważniejsze sprawy, lecz w dalszym ciągu nie mają wpływu na drobne. Zapomina się, że najbardziej niebezpieczne jest zniewolenie obywateli właśnie w dziedzinie małej wagi. Gdybym sądził, że kiedykolwiek można być pewnym swej niezależności w sprawach dużej miary kiedy się jej nie ma w drobnych, uważałbym, że posiadanie wolności w wielkich sprawach jest mniej niezbędne.
Zależność w sprawach drobnych daje o sobie znać na każdym kroku i dotyka wszystkich obywateli bez wyjątku. Nie doprowadza do ostateczności, lecz stale zawadza i każe wyrzekać się własnej woli. Ten rodzaj zniewolenia stopniowo stępia umysł i osłabia ducha, natomiast zależność odczuwana wyłącznie w pewnych bardzo poważnych, lecz nader rzadkich okolicznościach jest tylko chwilowym odebraniem wolności i dotyka wszystkich.
Na próżno przyznawalibyśmy tym obywatelom, których tak uzależniliśmy od centralnej władzy, prawo wybierania co pewien czas przedstawicieli tej władzy. Tak krótkotrwałe i wyjątkowe korzystanie z wolnej woli nie może skutecznie przeciwdziałać stopniowemu zanikaniu umiejętności samodzielnego myślenia, odczuwania i działania, a tym samym utracie ludzkiej godności.
Co więcej tacy ludzie szybko staną się niezdolni do korzystania z wielkiego i jedynego przywileju, jaki im pozostał. Społeczeństwa demokratyczne, które zagwarantowały obywatelom wolność polityczną, powiększając jednocześnie despotyzm administracyjny, reprezentują bardzo osobliwy sposób myślenia.
Uważa się tam że obywatelom nie można powierzyć drobnych spraw, do których wystarczy zdrowy rozsądek, natomiast powierza im się wielkie prerogatywy w dziedzinie rządzenia państwem. Są oni na zmianę zabawką w ręku władzy lub jej zwierzchnikami, są czymś więcej niż królowie i czymś mniej niż ludzie zarazem.
Wypróbowawszy wszystkie możliwe systemu wyborcze i nie znalazłszy żadnego, który by im odpowiadał, społeczeństwa takie, zdumione ciągle nie ustają w poszukiwaniach, tak jakby zło wynikało nie z samej konstytucji kraju, lecz z systemu wyborczego.
Trudno zresztą zrozumieć, w jaki sposób ludzie, którzy wyrzekli się rządzenia samymi sobą, mogliby dokonać właściwego wyboru tych, którzy mają nimi rządzić. Trudno uwierzyć, aby głosowanie zniewolonych ludzi mogło kiedykolwiek powołać rząd liberalny, silny i mądry.(...)
Myślę, że absolutny i despotyczny system łatwiej stworzyć w społeczeństwie, w którym możliwości są równe niż w jakimkolwiek innym. Myślę również, że despotyczny system stworzony w takim społeczeństwie nie tylko będzie gnębił ludzi, lecz z czasem odbierze każdemu z nich wiele podstawowych atrybutów człowieczeństwa. Dlatego despotyzm wydaje mi się szczególnie niebezpieczny w czasach demokracji.
Myślę, że wolność kochałbym w każdej epoce. W naszych czasach jestem wręcz skłonny darzyć ją uwielbieniem.
(...) Najwyższa władza, niezależnie od swego pochodzenia, ukonstytuowania i nazwy, stała się u większości współczesnych narodów niemal wszechpotężna, jednostki zaś coraz bardziej popadają w stan ostatecznej zależności i słabości.
W dawnych społeczeństwach wszystko działo się inaczej. Nie istniało zjawisko jedności i jednolitości. Dzisiaj wszystko tak dąży do upodobnienia, że jednostka może się niebawem całkowicie zgubić w tłumie. Nasi przodkowie nadużywali zasady poszanowania indywidualnych praw, my natomiast jesteśmy skłonni przesadnie hołdować innej, która głosi, że interes jednostki powinien zawsze ustąpić przed interesem większości.
(...) Wolałbym, aby [władcy] stale pamiętali, iż naród nie pozostanie długo silny, jeżeli jego obywatele będą indywidualnie słabi i że nie wynaleziono jeszcze takich form społecznych ani politycznych, które pozwalałyby utworzyć potężne społeczeństwo ze słabych i małodusznych obywateli.
A. de Tocqueville, "O demokracji w Ameryce", t. 2, 1840

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz